Czytanie etykiet w sklepie to czynność, która pozornie wygląda na banalną, a w praktyce przypomina pracę śledczego tropiącego podstępnie ukryte fakty. Z przodu opakowania wszystko jest piękne: złote kłosy, zielone listki, napisy „naturalne” i „tradycyjne”. Jednak prawdziwe informacje zaczynają się dopiero na tyle tam, gdzie litery są tak małe, jakby producent chciał zmieścić encyklopedię chemii na powierzchni pudełka po margarynie.
Według danych UOKiK z 2024 roku aż 38 procent produktów oznaczonych jako „naturalne” zawierało składniki, które z naturą mają tyle wspólnego, co plastikowa paprotka z ogrodem botanicznym. Stąd rosnąca opinia, że czytanie etykiet to umiejętność wymagająca czujności i cierpliwości.
Marketing kontra rzeczywistość — kto wygra tę rundę?
Wiele popularnych haseł działa jak przynęta. „Bez konserwantów”? Brzmi świetnie, chociaż w części produktów konserwantów po prostu nie wolno dodawać z mocy prawa. „Bez cukru”? Zdarza się, że cukier znika, ale pojawia się syrop glukozowo-fruktozowy, którego organizm nie traktuje bardziej pobłażliwie.
Dlatego specjaliści od zdrowego żywienia powtarzają prostą zasadę: im krótszy skład, tym lepiej. Jeśli lista składników przypomina spis bohaterów z powieści fantasy to warto się zastanowić. Masło powinno mieć śmietankę, chleb mąkę, wodę, sól i drożdże lub zakwas. Reszta to dodatki, które poprawiają trwałość, ale niekoniecznie zdrowie.
Sklepowa codzienność, czyli test charakteru
Czytanie etykiet to analiza i decyzja, często trudniejsza niż mogłoby się wydawać. W świecie pełnym produktów „fit”, „light”, „bio” i „premium”, które różnią się od zwykłych głównie ceną i opakowaniem, uważność staje się prawdziwą wartością.
Coraz więcej osób traktuje więc czytanie etykiet jak mały trening dla mózgu. Niektórzy półżartem mówią, że powinna za to przysługiwać odznaka konsumenckiej odwagi, bo w czasach, gdy wszystko wygląda pięknie z przodu, przewagę ma ten, kto potrafi odwrócić opakowanie i spokojnie przeczytać to, co naprawdę ważne.
Czego naprawdę warto unikać
Choć sama obecność litery „E” nie oznacza nic złego (bo wiele z nich to zwykłe witaminy czy naturalne barwniki), są składniki, które powracają w rozmowach dietetyków najczęściej. Syrop glukozowo-fruktozowy, intensywnie wykorzystywany w napojach i słodyczach, kojarzony jest ze zwiększonym apetytem i szybszym wzrostem masy ciała. Utwardzone tłuszcze roślinne często opisywane także jako „częściowo uwodornione”,zawierają tłuszcze trans, których nadmiar ma udokumentowany wpływ na podwyższenie cholesterolu LDL. A wzmacniacze smaku takie jak glutaminian sodu mogą sprawiać, że jemy więcej, niż zamierzaliśmy, choć same w sobie nie są toksyczne. Ostatecznie chodzi o umiar i świadomość: im dalsze miejsce dany składnik ma na liście, tym mniej go w produkcie i tym zwykle lepiej dla konsumenta.










